Początki mojego kształcenia chirurgicznego przypadły na lata, kiedy Polska należąc do bloku komunistycznego była izolowana od kontaktów ze światem, mówimy dzisiaj, że znajdowała się za żelazną kurtyną. Dotyczyło to całego naszego życia, w tym także medycyny. Kiedy po 40 latach pracy, patrzę na swoją drogę zawodową zastanawiam się, czy osiągnięcie biegłości w chirurgii zawdzięczam mojemu doświadczeniu i umiejętnościom manualnym, czy także mnie, ale nie tylko mnie, pomógł postęp technologiczny. Moimi mistrzami i nauczycielami byli dwaj wielcy chirurdzy polscy – pierwszy mój nauczyciel to prof. Zdzisław Łapiński. Manualny geniusz i niezwykły strateg operacyjny. Miał jedną wadę, ale kto ich nie ma. W 1975 r. obroniłem pracę doktorską. W 1977 r. zostałem konsultantem w dziedzinie chirurgii. Wiedziałem, że dla dalszego kształcenia powinienem pojechać na stypendium postdoca do jakiegoś ośrodka za granicą. Prof. Z. Łapiński uważał, że od niego nauczę się całej chirurgii. Nie posłuchałem szefa i przy jego cichym przyzwoleniu w 1978 r. znalazłem się w ramach Stypendium Humboldta w Heidelbergu, a Kliniką w tym ośrodku kierował nie byle kto, bo sam prof. Fritz Linder (1). W jego Experimentale Chirurgie Abteilung zacząłem swoje badania do tez habilitacyjnych.